|
Kolejne plany w głowie. |
"Zanim zawali się góra najpierw spadają kamienie... i to jest ostrzeżenie" - KA HANCOCK
Ból nie miał końca. Uda piekły tak bardzo jakby ktoś wsypał pomiędzy każdy akson mięśni piasek wymieszany ze zmielonym szkłem. Co za koszmar- pomyślałem. W dodatku blisko trzydziestostopniowy upał wylewał się spomiędzy koron drzew, a na polanach przygniatał wręcz do ziemi. Bieganie maratonów ulicznych nie ma kompletnie z tym nic wspólnego. Trzeba było cisnąć.
FILM.
Historia startu w najtrudniejszym biegu górskim na tym dystansie w Polsce zaczyna się 3 dni przed samym startem, kiedy to dopada mnie kontuzja- podczas treningu. Odzywa się dysk w w kręgosłupie. Uraz sprzed dwóch lat, kiedy to spada na mnie ciężar i paraliżuje mi prawą nogę na 3 miesiące daje o sobie nagle znać. Niezachwianie, jednak wierzę, że w trzy doby dojdę jako tako do siebie. Przetrenowałem się- myślę sobie. Zbyt wiele kilometrażu po urazie stawu skokowego nałożyłem na siebie. Chciałem nadrobić zaległości po półtoramiesięcznej absencji sportowej, gdy, to skręciłem staw skokowy na treningu w Górach Świętokrzyskich. Nic to- kładę się spać z wałkiem pod nogami a w noc przed wyjazdem na zawody śpię na podłodze z nogami na łóżku odciążając w ten sposób kręgosłup. Zasnąłem z głową wśród spakowanego bagażu.
|
Szczeliniec Wielki o zachodzie słońca. |
Nie wyobrażam sobie startu w ulicznym maratonie, a co dopiero w MGSie po górach na 50 kilometrów. Wraz z dotarciem na miejsce odparował ze mnie stres, a tym samym ustąpiło lekko napięcie mięśni na plecach. Jeśli, to się uda to będzie to jakieś wariactwo.
Start rozpoczął się o 10:00. Dobra- kalkuluje sobie- jak na razie na prostej plecy są ok. Jednak już po 6 kilometrze trasy wiedziałem, że nogi są ciężkie i zmęczone. Zaniepokoiłem się. Krzysiek- Ty durniu. Coś ty sobie myślał wcześniej. Posypałeś się na sam start. Brakowało mi świeżości. Trudno jak walka, to walka. Plecy przypomniały o sobie na pierwszym większym zbiegu. A przy każdym następnym powiększały ekspansję bólu na coraz większy obszar. Każde tąpnięcie promieniowało czasami aż do oczu powodując mgiełki. Farmakologia poszła w ruch, ale nie na wiele się zdała. Tym czasem piękno trasy atakowało mnie swym urokiem. Dawało nadzieję i pozytywnie nastrajało. To był mezalians radości, nerwów, bólu i nadziei. Na 25 kilometrze skończyły mi się rezerwy w nogach i zdałem sobie sprawę, że holuje mnie już tylko koleżanka. Zbieg w okolicach Skalnych Wrót spowodował, że ból z uciskającego dysku zaczął promieniować po żebrach i sprawił, że każdy większy oddech dawał uczucie kłucia. Jezu- jak tu oddychać. Zacząłem się śmiać. Przecież to nie możliwe, że mogłem się znaleźć w takiej sytuacji.
Mówi się, że biegi ultra długie, to sport umysłowy. Trzeba się z tym zgodzić. W granicach 36 kilometra została mi już tylko głowa. Ciało było tylko workiem mięsa, a nie maszyną, która zazwyczaj napędza mnie do przodu. Pomyślałem o kolorowych latawcach puszczanych w dzieciństwie. Wesoło połyskujące na lekkim letnim wietrze unosiły się zwiewnie i bez wysiłku. Coraz bardziej przemawiałem do swojego wnętrza. Koordynacja poszła w rozsypkę. Naprawdę trzeba było się zmuszać do kolejnych kroków. Mięśnie ud były jak poobijane pałką. Tępy ból i nic więcej. Na punktach żywieniowych na chwile wracała ostrość umysłu. Już ze stu metrów dało się poczuć zapach cytrusów, bananów i arbuzów. To wszystko niczym oazę na pustyni trzeba było czym prędzej opuszczać i ruszać dalej pod górę czasami niemal tak stromą, jak wejście na drabinę.
Ostatnie kilometry- jeszcze trochę, jeszcze trochę. Karlów i wreszcie z kilometr jakiegoś asfaltu. Moje plecy odetchnęły lekko a ja wraz z nimi. Jednak podejście na Szczeliniec pamiętam już słabo. Ponad 600 schodów skopało mnie solidnie. Wpadłem na metę ostatkiem sił po 7 godzinach i 26 minutach biegu. Piwo od organizatorów i uśmiechnięte twarze znajomych zadziałały jak afrodyzjak. Znów byłem na planecie Ziemia. Wróciłem do żywych. Tego dnia odkryłem nową granicę. Pewne ukryte drzwi w zdawałoby się od dawna już zamieszkałym domu.
|
Paczka przed startem. |
Ciało ludzkie jest w stanie znieść wiele przy odpowiedniej motywacji. Ba, może o wiele więcej niż nam się wydaje. Wszystko jest w głowie. Ten sport jest piękny. Piękny jak nie wiem co. Człowiek staje się sprawniejszy a przy okazji bardzo się wzbogaca wewnętrznie.
Przed startem, inaczej wyobrażałem sobie to, co tu napisze. W dużej części sam jestem sobie winien. Posypały się kamienie ze wspomnianego cytatu. Na szczęście góra się nie zawaliła.
Następny przystanek Chudy Wawrzyniec 80 km w sierpniu.