niedziela, 9 listopada 2014

Zawsze będę wiedział, że jesteś gdzieś tam...Moja Drogo.

Cisza. Zegar tyka...dziś nie boję się dźwięku upływającego czasu, bo wiem, że dobrze go pożytkuję. 

K..wa, ja p..rdole! Trzask w stawie skokowym powalił mnie na ziemię. To niemożliwe. Na dodatek 200 m przed końcem 40-kilometrowego wybiegania w górach Świętokrzyskich?! 
Fioletowo w oczach, w głowie się kręci. Leżę! Wiedziałem, że to  coś bardzo poważnego. Próbuję wstać- muszę dojść do auta, zanim noga wystygnie. Ten kwietniowy dzień uświadomił mi, że sezon 2014 nie będzie lekki. 
Wszystko zaczęło się od tego, że dość dobrze przepracowałem zimę. Naturalnie potem przyszło zadowolenie z wyników w Półmaratonie Warszawskim, a następnie w Orlen Maratonie. Na tym właściwie zakończyć miałem moje starty uliczne tego sezonu. Skupienie uwagi kierowałem już tylko na biegi górskie i ultra. Wiadomo- trzeba trenować w terenie. Jak już kiedyś wspominałem, taką naturalnie bliską bazą wypadową z Warszawy są góry Świętokrzyskie. Dystans dzielący te dwa miejsca jest rozsądny, a i jest gdzie ponabijać wysokości. Tam też wraz ze znajomymi tłukliśmy jak oszalali kilometry już od końca zimy. Zapatrzony w startowy grafik szukałem siły na tamtejszych podbiegach i zbiegach. Dwa starty w Tatrach, pierwsza majowa setka na orientację, trzy górskie pięćdziesiątki i 100km w Krynicy- to tylko do końca wakacji. Miałem plany! Na tym kończy się historia którą sobie zaplanowałem. Życie weryfikuje...

Leżałem na asfalcie na parkingu w górach świętokrzyskich. Ból kostki był tak mocny, że zbierało mi się na wymioty. Chłopaki zaraz odlecę- powiedziałem.
Dwa miesiące przerwy w ciągu sezonu wyryły mocną krechę na moim myśleniu o bieganiu. Leczenie, leczenie i patrzenie. Patrzenie jak inni startuję, zbierają nagrody i realizują plany.
Zająłem się filmem. Skoro nie mogłem biegać- będę tam, gdzie biegają! Zawody tri, biegi w stolicy, sztafety. Działo się coś, co utrzymywało mnie w duchu rywalizacji, pomimo, że zamiast butów biegowych brałem do ręki aparat i kamerę.
Kolejne diagnozy były niepomyślne- nadal leczenie i czekanie.

Druga połowa czerwca stała pod znakiem nadrabiania zaległości kondycyjnych. Wiem, to mało czasu, zwłaszcza, że z początkiem lipca miałem stanąć na starcie Supermaratonu Gór Stołowych. Ponad 50- kilometrowy bieg górski nie na darmo określany najtrudniejszym tego typu biegiem w kraju. Ciężko się optymalnie przygotować w dwa tygodnie. Przeciążenie na kręgosłupie skutecznie utrudniało mi bieg i samo oddychanie- koszmar. Przeszedłem tam szkołę życia. Sama trasa jednak była cudowna widokowo i bardzo trudna technicznie.
Niedaleko potem Chudy Wawrzyniec udowodnił mi, że nie da się nadrobić zaległości w treningach od tak. Poważnie mnie pogrążył w sierpniowy słoneczny dzień na szlakach Beskidu Żywieckiego.

Do celu głównego pozostało niewiele czasu. 100 kilometrowy Bieg 7 Dolin do wielka impreza biegowa startująca z deptaka w Krynicy Zdrój. Dwanaście miesięcy wcześniej podjąłem decyzję, że przygotuję się właśnie na ten dzień startu. Żyłem marzeniem i odhaczałem zrealizowane kolejne aspekty zbliżające mnie do celu. Nadszedł początek września. Krynica przywitała tysiące biegaczy i mnie super atmosferą. Czułem, że to będzie mój start. Forma optymalna, nastawienie maksymalnie bojowe.
W ciemną noc ruszyliśmy pod górę- zaczęło się. Cięliśmy bardzo dobrze. Pierwsza dycha super, druga też na luzie. W głowie starałem się mieć wszystko poukładane. Zero spiny i kontrola tempa oraz sił. Wszak przed naszą grupą jeszcze kilkanaście godzin na trasie. Jednak można by powiedzieć, że byłem szczęśliwy.
Zbieg i podbieg, potem podbieg i zbieg. ...i trzask. Ku..aaa!- wrzasnąłem. Dlaczego teraz, dlaczego?! Niby prosty zbieg, a kostka znów trzasnęła. Prochy, bandaż i próba biegu. Gdzie tam- szans nie było. W oczach kolegów widziałem, że oczekują mojej szybkiej decyzji.
To było jedno z najcięższych moich pożegnań. Gdy tylko zniknęły sylwetki chłopaków na horyzoncie zebrałem się w sobie- musiałem jakoś doczłapać się to punktu kontrolnego. O kurcze- to jeszcze 9 kilometrów. Pamiętam, że dużo wtedy przemyślałem, a droga jeszcze nigdy tak mi się nie dłużyła.

Jesień to już trochę inna bajka. Bieszczadzki maraton no i plan B- Łemkowyna Ultra Trail 70 poszły gładko. Może to za sprawą października, który był cudownym miesiącem?

Pisząc to jestem na roztrenowaniu i świeżo po kolejnym skręceniu tej samej kostki. Nadchodzi zima- to najlepszy czas na zaleczenie wszystkiego, wzmocnienie się i przygotowanie do nowego sezonu ciężką pracą. Mówi się, że medale zdobywa się zimą, latem je się tylko odbiera. Trzymam się w myślach tej zasady i jestem optymistą.

Gdyby ktoś mnie zapytał co mnie nauczył ten sezon...
Nie odpowiedziałbym, że biegania w terenie. Nie nauczył mnie też biegania na ultra długich dystansach. Nie wspomniałbym też o trudzie i znoju, bólu i samotności. Nauczył mnie zwykłej pokory. Każdy facet powinien dostać w życiu kilka razy w gębę. Tak po prostu- dla zasady. To na pewno dużo uczy...i każdy facet zrozumie, o co mi tu chodzi.



Żegnaj sezonie- powiedziałem sobie na mecie w Komańczy podczas ŁUT. Sezonie, który byłeś dość wyboisty w przebiegu...ale lubię Cię.
Niczego się już nie obawiam, bo wiem, że gdzieś tam czeka na mnie moja droga. 

środa, 29 października 2014

W krainie Łemków.

Droga gruntowa łamiąca się lekko pagórkiem niesie mnie gdzieś w kierunku zachodzącego słońca. Z lewej rów, za nim ogrodzenie z bali...,a za nim konie, przepiękne dwa konie. Zbliżam się powoli, nagle para zrywa się z głębokiej trawy do ucieczki. Makabra! Brakuje im tylnych nóg. Jakby pourywane, tylko wiszące skrawki skóry ciągną się za nimi.
Budzę się, rzęsy mieszają nieprzenikniony mrok pokoju pensjonatu. Co za koszmar. Patrze na zegarek- 3:30, trzy i pół godziny do startu. Nakrywam się kołdrą. Muszę jeszcze przecież zasnąć. 


Łemkowyna Ultra Trail to zawody kończące mój biegowy sezon 2014r. Beskid Niski miał ponieść biegaczy z Chyrowej czerwonym szlakiem w kierunku Bieszczad i Komańczy. Zerowa temperatura o poranku i perspektywa 70 kilometrów w nogach spowodowała, że po przebudzeniu chciałem poczuć jeszcze przez chwilę ciepło pościeli. No nic- trzeba wstawać, bo robota czeka. FILM


Profil trasy nie posiadał gigantycznych podejść ale za to było ich wiele. Praktycznie każdy błotnisty- glina, pełno gliny. Woda stała grubą warstwą, a pod nią błoto, które kradło co poniektórym buty. Często moje kijki sondowały breję na głębokość 40cm. Z początku człowiek starał się jakoś omijać tego typu zasadzki, jednak od 30 kilometra leciałem na przysłowiową "krechę" ...aby do przodu. Gdyby jakiś fotograf zaczaił się na niektórych błotnych zbiegach mógłby naprawdę ustrzelić wiele ciekawych fotografii. Balet w czystej postaci. Rozpędzone stare chłopy ratujące się przed upadkiem iście ekwilibrystycznymi pozami. Ubaw po pachy.


Magia Beskidu Niskiego zawładnęła mną już po kilkunastu kilometrach. Dzikość, pustka i nienazwana wisząca w powietrzu tajemnica tych lasów sprawiała, że biegło się bardzo dobrze. Nie wiem, gdzie kręcono "Wiedźmina", ale ja bym na jedną z lokacji wybrał ten rejon kraju. Pełne patyny opuszczone kapliczki, stare cerkwie i niespodziewanie wyrastające z leśnego runa cmentarzyki dodawały charakteru biegowej trasie. Na Cergowej niczym z baśni śnieżne formacje dzieliły na pół północną wystawę od południowej. Do tego krowy na pastwiskach posilające się leniwie w słońcu. Pod ich kopytami zielone pagórki, tak wzorowe niczym prosto z tapety Windowsa. 

Nie miałem specjalnych kryzysów na trasie. Męczyły mnie tylko przejścia na odcinki asfaltowe na przelotach pomiędzy wzniesieniami. Punkty odżywcze smaczne i sprawnie prowadzone. Zupa dyniowa, która była dla mnie nowością marzy mi się do dzisiaj. 

W granicach sześćdziesiątego kilometra ukazało się pasmo Bieszczad. Upragnione i wyczekiwane zapowiadało niedaleki koniec trasy w Komańczy. Lecieliśmy z Rafałem lekkim pagórkiem oświetlani miękkim światłem zachodzącego powoli słońca. Z lewej strony zagroda z bali, za nim w oddali dwa konie. Stoją piękne i dostojne niczym posągi. Odprowadzają nas wzrokiem milcząc nieruchomo. Tylko ogony omiatają ich umięśnione nogi. Zdawały się wymieniać z nami pozdrowienia. Zrozumiałem czym jest wolność...i dlaczego ją tak kocham.

Za nami niespełna siedemdziesiąt kilometrów. To już koniec...2000 metrów asfaltu ...już blisko. Tam czekała na mnie meta, zamknięcie sezonu...i niespodziewane "nowe życie".

Zaczyna się kolejny sportowy epizod, nowe plany i marzenia. Spełnianie ich to obowiązek szczęśliwego człowieka. Nie ma innej recepty na szczęście.

Teraz roztrenowuję się i myślę ...myślę, by poczuć znów wolność ...gdzieś ...na grani.

środa, 22 października 2014

...się zaczyna- Łemkowyna. Wizyta w sklepie BIEGOFAN.

Jak podają meteorolodzy dziś w Beskidach spadł pierwszy śnieg. Warunki turystyczne są trudne. Zbliżające się w sobotę 70 kilometrowe zawody Łemkowyna Ultra Trail zapowiadają się dość ciekawie. 
Myślę, że jest to dobry pretekst, by przybliżyć temat sprzętu do biegów ultra, który ma niebagatelne znaczenie zwłaszcza w zaistniałych okolicznościach. 

Ostatnio w ramach własnych przygotowań do wyjazdu w Beskidy odwiedziłem Wojtka ze sklepu BIEGOFAN, który oferuje asortyment ukierunkowany na biegi terenowe.   Rozmawialiśmy o nowościach na rynku biegowym i o planach startowych na nowy sezon. Pozytywna, wiecznie uśmiechnięta twarz Wojtka optymistycznie nastroiła mnie do nadchodzącego startu.  Miałem także okazję empirycznie przyjrzeć się niektórym nowościom biegowym. Jestem pozytywnie zaskoczony.

Udało mi się również podpytać go o kilka interesujących Was zapewne aspektów biegów terenowych.

1. Rynek biegowy w Polsce się rozwija - jak wybrać w mnogości produktów to, co najbardziej jest nam potrzebne?

Rzeczywiście, wraz ze zwiększonym zainteresowaniem biegami, przybywa również produktów dla biegaczy. Oferta o dużej rozpiętości jakościowej i cenowej daje spore możliwości wyboru, ale może też zamieszać w głowie. Dlatego w momencie zakupu sprzętu warto sobie zadać kilka pytań: 

• od jakiego czasu biegam? 
• jakie dystanse pokonuję w ciągu tygodnia?
• w jakim terenie biegam najczęściej?
• jaki jest cel mojego biegania? Dla relaksu, dla zdrowia, a może przygotowania     do zawodów, czy sam start w zawodach?

Szczere odpowiedzi pozwolą sprecyzować nasze oczekiwania i dobrać potrzebny aktualnie sprzęt. Nie ma sensu kupowanie sprzętu, którego nie wykorzystamy z przeznaczeniem, natomiast trafnie dobrany produkt to większa radocha podczas biegu. W przypadku wątpliwości można zawsze zasięgnąć informacji od osób z większym doświadczeniem biegowym. Ty akurat je posiadasz, więc sam śmiało możesz służyć wsparciem 

2. Planując start w biegach górskich czy ultra, jakich produktów powinien szukać biegacz? 

Biegi górskie i ultra są imprezami, gdzie zawodnik spędza na trudnej trasie klika, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt godzin. To duże wyzwanie dla samego biegacza, jak i sprzętu, z którego korzysta. Z reguły biegi takie rozgrywane są w wymagającym technicznie terenie, przy zmiennej pogodzie, czasami na przestrzeni dnia i nocy. Dedykowany na takie warunki sprzęt powinien być wytrzymały, funkcjonalny i zwiększający nasze bezpieczeństwo na trasie. Warto rozejrzeć się za produktami, które są jednocześnie wytrzymałe i lekkie. Zwłaszcza podczas dystansów ultra można odczuć zaletę posiadanego wyposażenia o niskiej wadze. Należy pamiętać, że cały sprzęt, w którym biegniemy to dodatkowe gramy przemnożone przez długie kilometry.

3. Czym charakteryzuje się dobre obuwie do biegania w terenie?

Bieganie w terenie, to bieganie po luźnym piachu, kamieniach a często także błocie. Buty przeznaczone do użytkowania w takich warunkach charakteryzują się przede wszystkim podeszwą z agresywnym bieżnikiem. Mają również zapewnić ochronę spodu stopy przed wszelkimi nierównościami i krawędziami, a także dobrze stabilizować stopę. Przykładowo, firma INOV-8 w części swoich modeli stosuje w podeszwie płytkę pociętą na 5 części, która zmniejsza wrażliwość na uderzenia w spód stopy w momencie nadepnięcia na kamień lub korzeń. Dodatkową zaletą butów w teren jest otok z gumy, który chroni palce w momencie kontaktu z przeszkodą i poprawia wodoodporność w przypadku nabiegnięcia na płytką kałużę. Doskonale widać to na przykładzie butów TRAILROC 255 i jego damskiej odmianie TRAILROC 246. Oczywiście na każdą nawierzchnię lub dystans można dobrać model butów zgodny z oczekiwaniami i potrzebami biegacza. Bardzo agresywny X-TALON 212 ma zupełnie inną charakterystykę niż RACE ULTRA 290 – w założeniu przeznaczony na bardzo długie trasy.
4. Jakie rzeczy uznasz za przydatne, a jakie za niezbędne na biegi ultra długie?

Podczas biegu, który trwa kilkanaście godzin potrzebujemy dodatkowego sprzętu na trasie. Jest kilka rzeczy, które są zawsze w moim wyposażeniu, a bez nich pokonanie trasy byłoby jeszcze bardziej trudne lub wręcz niemożliwe. Na pewno czołówka – nocne etapy biegu bez oświetlenia to czysta abstrakcja. Obecnie używam Black Diamod SPOT, z której jestem bardzo zadowolony. Mocna wiązka światła, długi czas użytkowania na jednym komplecie baterii, lekkość i wodoodporność – to jej podstawowe zalety. Kolejny, stały element mojego wyposażenia to lekka przeciwwiatrowa kurtka. RaidlLight już nieraz ratował mnie z opresji podczas załamania pogody. Dodatkowym elementem poprawiającym moje bezpieczeństwo jest też folia NRC – nieodzowna w biegach górskich. Cienka metalizowana płachta z tworzywa sztucznego, która w awaryjnych sytuacjach może poprawić komfort cieplny wychłodzonego organizmu. Do plecaka zawsze zabieram też kilka odżywek – żele i batony służą jako dodatkowy zastrzyk energii na trasie. Przydatne mogą się okazać również kije trekkingowe. Aktualnie ich nie używam, ale w początkach mojego ultra towarzyszyły mi zawsze na stromych podejściach.
5. Wiem doskonale, że sam startujesz w biegach ultra - czy masz jakąś receptę na przygotowanie się mentalne do takich zawodów?

Uniwersalnej recepty raczej nie mam. Znalezienie motywacji, to kwestia indywidualna. Każdy ma pewnie swoją potrzebę, którą będzie chciał zrealizować podczas takiego biegu. Może ona płynąć z zewnątrz lub wewnątrz - cel sportowy i walka o lokatę, sprawdzenie swoich możliwości, chęć pokonania trasy w dowód wdzięczności za coś lub dla kogoś... Dla mnie już sama możliwość wyjazdu z miasta i bieganie długich dystansów w otoczeniu natury jest dużym impulsem do ukończenia zawodów, ale jeśli mam dodatkowy cel łatwiej przetrwać kryzysowe momenty na trasie. 

6. Jak byś zachęcił biegaczy, którzy znają tylko przysłowiowy asfalt do spróbowania swoich sił w biegach terenowych?

Biegi terenowe mogą być przygodą z trochę innej bajki. Zaskoczą nas dużą różnorodnością tras i nawierzchni, stanowią też okazję do bliskiego kontaktu z przyrodą. Jeśli ktoś ceni piękne widoki, lasy, góry, wąskie i szerokie ścieżki, w połączeniu z bieganiem czekają go niesamowite doznania. Żeby tego doświadczyć, trzeba spróbować!






niedziela, 19 października 2014

I. ICE. Żyjmy bezpiecznie, biegajmy bezpiecznie.


Rozpoczynam cykl na temat bezpieczeństwa podczas naszych kochanych aktywności sportowych. W czasie, gdy jesteśmy pochłonięci pasjami- myślenie o niespodziewanych, przykrych sytuacjach- to sprawa, która najmniej nas interesuje. Zróbmy coś z tym.

Niecałą dekadę temu włoscy ratownicy medyczni wpadli na fenomenalny pomysł. Jednocześnie prosty i niezawodny. Doszli bowiem do wniosku, że w sytuacji, gdy osoba poszkodowana, z jakiegoś powodu nie odpowiadająca za siebie (np. nieprzytomna, pod wpływem alkoholu, środków odurzających, w trakcie ataku padaczki, kończąc na ciężkich wypadkach komunikacyjnych i śmierci) nie ma możliwości udzielenia nam podstawowych informacji na swój temat. Tak powstał pomysł identyfikacji personalnej i wywiadu- ICE (ang. In Case of Emergency, pol. w nagłym wypadku).

W obliczu nadchodzącej "mody" na opaski ratownicze, kontakty alarmowe w telefonach, chcę uświadomić ich użytkowników jak bardzo jest to potężne narzędzie w sytuacjach kryzysowych. 


Podstawową i właściwie jedyną funkcją tych wynalazków jest ratowanie życia. ...Twojego życia, mojego życia, życia naszych bliskich i osób postronnych- koniec kropka. Ważne jest zatem zrozumienie tego co nosimy i co wtłaczają nam do głowy kampanie społecznościowe. 

Zanim napiszę jak korzystają z ICE służby ratownicze, mam do Ciebie pytanie.

Czy jesteś sobie w stanie wyobrazić stres- stres o bardzo wielkim nasileniu, który pojawia się nagle gdzieś w ciągu dnia- wybijający Cię z rytmu codzienności i przebijający bańkę mydlaną Twojej strefy komfortu? Tylko Ty i osoba poszkodowana...i cicho tykająca wskazówka upływających sekund? 
Wtedy liczą się proste, trafne i szybkie reakcje- Twoje reakcje. Oprócz oceny świadomości i oddechu ( o algorytmie pierwszej pomocy napiszę w kolejnych postach), wezwaniu zespołu ratownictwa medycznego, znajdujesz w telefonie osoby poszkodowanej nr ICE. Wpisany drukowanymi literami będzie widoczny. Nawet w sporym napięciu emocjonalnym będziesz w stanie go odnaleźć. Dane noszone na opasce będą jeszcze bardziej czytelne.

No dobra, ale po co nam te numery telefonu, daty urodzenia, grupy krwi itd, noszone stale np. na nadgarstku???

Napiszę Ci jak działają służby ratownicze.
Nieprzytomny biegacz leży w parku. Świadek zdarzenia wzywa Pogotowie. Na miejscu ratownicy po wstępnym ustabilizowaniu czynności życiowych pacjenta zapewne zapragną dowiedzieć się kim tak naprawdę poszkodowany jest. Znakomita większość z nas nie biega z dokumentami, tak samo nie pływa i myślę, że nie często mamy dokumenty podczas jazdy rowerem. Wtedy kontakt ICE w telefonie, a już na pewno opaska ze wspomnianymi wyżej danymi błyskawicznie i w wielkim stopniu podniesie szanse przeżycia poszkodowanego biegacza. 

1. Ratownicy skontaktują się ze wskazanymi numerami telefonu...

Pod ICE zapisuj tylko takie osoby, które mają najszerszą wiedzą na temat stanu Twojego zdrowia, przebytych chorób, alergii, innych... Niech nie będzie to jeden numer- najlepiej dwa lub trzy. Wiadomo- nie każdy będzie miał możliwość podniesienia słuchawki w tym konkretnym momencie. 
Medycy zbiorą niezbędny wywiad na temat pacjenta co przyśpieszy postępowanie ratunkowe i nakieruje na właściwe procedury. 

2. Niestety, może być i tak, że będzie potrzebna wiedza na temat grupy krwi.

Grupa krwi to jedna z najbardziej podstawowych danych pacjenta. Widoczna na opasce będzie niezmiernie pomocna w przypadku wstrząsów hipowolemicznych podczas np. wypadków komunikacyjnych, gdzie dochodzi do urazów ciała.

3. Kody medyczne chorób, wiek.

Wszystkie te dane mają znaczenie chociażby przy podawaniu leków przez ratowników. 

Zauważ teraz jak odmienna będzie sytuacja w momencie, gdy wspomniany biegacz w niczym nie pomoże sobie i służbom mając przy sobie tylko MP3...


Kiedyś na wybór kształcenia jakie podjąłem, czyli Ratownictwo Medyczne miały wpływ właśnie m. in. sytuacje kryzysowe. W tamtych czasach nie było opasek ICE ani nikt nie wpisywał w telefon osoby pierwszego kontaktu....a szkoda.

W internecie znajdziesz firmy, które mają w swojej ofercie takie opaski i naniosą na nie podane przez Ciebie dane. 

Daj sobie szanse, daj szanse swojej rodzinie i znajomym. 

Promuj idee ICE w Polsce!






środa, 15 października 2014

Bieszczady- co się tyczy tamtej dziczy.

      Bieszczady, Cisna...wspinam się błotnistym zboczem uciekającym zdradliwie z rejonów torów kolejki wąskotorowej w zacienioną gęstwinę drzew. Błoto, wilgoć i ogólnie pojęta breja klei się do butów starając za wszelką cenę pozostawić mnie w samej skarpecie. Po pierwszej nocy w górach, sobotnim porankiem wybieramy się wraz z fotografem Pawłem oraz Elwirą na rekonesans trasy, która za niecałe 24 godziny weźmie nas w swoje objęcia na ponad 50 kilometrów. Marzyło mi się zrobić kilka ciekawych ujęć do materiału wideo. Pogoda przecież słoneczna, a jesień już bardziej wdzięczna niż teraz, to nie będzie. Dawno nie byłem w Bieszczadach. Ostatnio moje wyjazdy w góry, to właściwie sam granit. Dziś mogę trochę odetchnąć, porozglądać się, bo jutro nie będzie na to czasu. 

      Dobry kochanek, to taki, który potrafi długo, umie przycisnąć, fascynuje, jest tajemniczy, pozostawia w dobrym momencie i powraca czule. Taki jest ultra Maraton Bieszczadzki. Tu nie da się nudzić. Wysoko oceniam ten bieg pod względem zarówno widoków, jak i urozmaicenia trasy. Odcinki asfaltowe dają możliwości tym ze zdolnościami szybkościowymi, natomiast silni biegacze mogą się popisać na niebotycznym nachyleniu podejść. Wszystko to okraszone promieniami słońca i barwami jesieni- takiej w najlepszym wydaniu. Bajka!

     
Fot. Paweł Sławski/ Przegląd Sportowy
 
         Po raz kolejny sprawdza się fakt, że warto przejrzeć sprzęt przed startem. Osobiście nie mogłem wyjść ze zdumienia w momencie chęci podjęcia współpracy z moimi kijkami- niestety- nie udało się. Teleskop tak się zakleszczył, że nie było mocy, by go wyciągnąć. Na nic szukanie obcęgów u organizatorów na trasie. 
         Poza wspomnianym epizodem wszystko poszło jak miało pójść. Miało być żwawo- było. Miało być bez napinania- było. Niedoleczona kostka tylko raz dała znać o sobie na zbiegu- jej zdradziecka ucieczka w bok została jednak powstrzymana przez wcześniejsze oklejenie taśmami...i całe szczęście. 
      Bardzo się cieszę sukcesem Ani, dla której to był debiut na takim dystansie. Wybrała dość ambitny bieg, ale poradziła z nim sobie- w swoim stylu- czyli z wielkim uśmiechem. Uwielbiam inspirujące momenty, a na tym wyjeździe było ich kilka.
      Ludzie, to jednak wielka wartość dodana w takich eskapadach. Środowisko Ultra w takowych obfituje- radosnych, pozytywnych, życzliwych i optymistycznych. Z drugiej strony niezłomnych i w jakiś sposób szorstkich, niczym ociosanych naprędce siekierą starego drwala. Zawsze jest mi miło chłonąć "to coś" przebywając na takich imprezach, obracając się wśród takich indywidualności. Tu przypomina mi się postać "Pana z koroną", którego polecam odnaleźć w bieszczadzkich albumach przeglądowych :) 
Fot. Paweł Sławski/ Przegląd Sportowy
    Oprócz samych zmagań sportowych pracowałem nad materiałem wideo, który niebawem udostępnię TUTAJ. 

       Kocham bieganie, kocham przyrodę i mam szczęście poznawać wspaniałych ludzi. 
Jestem szczęśliwy.
...i tego Tobie życzę. 
Jeśli jesteś na początku swojej drogi biegowej, to pamiętaj, że gdzieś tam czai się wielka przygoda. Tak wielka i fascynująca, że sam już Ci jej zazdroszczę. Nie łam się niepowodzeniami, nie przejmuj się oceną innych tylko miej marzenia i spełniaj je. 

Do zobaczenia na trasie Ultrasie :)

      

poniedziałek, 6 października 2014

Alter Biego.

      Ostatnimi czasy moich rąk coraz częściej ima się kamera. Nie mam nic przeciwko temu. Zaczynam dostrzegać coraz większą przyjemność rejestrowania emocji podczas zawodów. Wszystkie moje pomysły filmowe od których zaczynałem zdają się ewoluować w projekty o bardziej wyrazistych kształtach- przynajmniej na moim amatorskim poziomie. Zapraszam do mojego kanału na YT.  
      Mój sezon biegowy co prawda dobiega końca, jednak zostało co nie co do zrobienia w tym miesiącu. 
      Na początek Maraton Bieszczadzki w nadchodzący weekend. Plan jest następujący- oszczędnie z siłami! Powodem jest cel główny, czyli Łemkowyna Ultra Trail w wariancie 70 kilometrów w ostatnią sobotę października. Wszystko to przedzielone półmaratonem w moim rodzimym Kampinosie. Niezrażony dokuczającymi mi w tym sezonie kontuzjami zamierzam stawić się dzielnie na starcie wyżej wymienionych i zrobić co do mnie należy. 
      Jadę w moje ukochane góry!

środa, 10 września 2014

...reszta jest kwestią czasu.

      Jedenaście miesięcy temu podjąłem decyzję, że wystartuję w Biegu Siedmiu Dolin na Festiwalu Biegowym w Krynicy- Zdrój. Impreza tego roku w randze Mistrzostw Polski- stukilometrowy ultramaraton startuje rokrocznie z Krynickiego deptaka i skrętem w prawo o 3 w nocy kieruje biegaczy w pasmo górskie, oczywiście niewidoczne w smolarnej ciemności.
      W tym roku świt zawitał nade mną ok. 5:30. Można było wreszcie zorientować się w otoczeniu. U podnóża okolicznych szczytów miękką pierzyną kładła się mgła. Sądzę, że byłem przygotowany optymalnie na te zawody. Tempo było dobre. Po 25 km nie czułem zmęczenia. Dopiero w rejonach połowy podejścia na Radziejową, czyli ok 44 km zakładałem większe poczucie trudu w nogach.
Rytro
       Niestety- 27km, czyli zbieg z Łabowskiej Hali do Rytra stał się dla mnie ostatnim odcinkiem ścigania. Kontuzja zabrała mi nadzieję na kontynuowanie zawodów. Po kilkusetmetrowej próbie biegu ze skręconą kostką zrozumiałem, że tak się nie da. Ból po chwili wymusił na mnie marsz, a potem kuśtykanie. Zaaplikowałem prochy przeciwbólowe od znajomych oraz bandaż. Bardzo dziękuję Rafałowi i Wojtkowi za oddanie swojej racji, bo w sumie miałem swoją apteczkę.
       Kostka po poważnym urazie w ostatnią wiosnę nie trzymała jak się okazało dostatecznie mocno i na zdawałoby się lekkim zbiegu znienacka zaczęła myszkować i ugięła się. Takie rzeczy się zdarzają- każdy to wie. Nie zmienia to faktu, że ból i smutek towarzyszący mi w około godzinnym zejściu z pasma na przepak (oraz metę dyst, 36km) w Rytrze zapamiętam na długo jako pierwszą większą porażkę. Z trasy schodzili z powodu kontuzji nie tacy zawodnicy jak ja- Piotr Hercog czy Ewa Majer musieli opuścić trasę z powodu skręcenia kostki, właśnie , jak i z odwodnienia oraz skurczy. Pokory trzeba się uczyć. Ale dobrze, im szybciej dostanę po tyłku tym lepiej dla mnie.
3 w nocy- chwila do startu 

       Plusów trzeba szukać natychmiast! Autobus-hotel i doczłapanie się na linie Krynickiej mety z kamerą było moim następnym celem. Spora dawka leków przeciwbólowych statyw i kamera...no i działamy. Wraz z finiszem wygrywającego Marcina Świerca i radością wpadających na metę ultrasów zacząłem nabierać dystansu do porażki i bólu kostki a zaczęła rozpierać mnie radość z sukcesu innych. Zrozumiałem sens mojego nagrywania takich momentów- są bardzo ulotne a jednocześnie bardzo cenne. Przy pracy nad montażem przeżywam to wszystko po kilka razy w kółko przy monitorze i edytorze FILM.
            Sport to czasem wielki smutek. Włożona praca, okupiona rezygnacją z tak wielu rzeczy, ozdobiona potem i łzami nie zawsze daje pewność zwieńczenia sukcesem. Nic nie jest jednak w stanie przyćmić radości i euforii towarzyszącej na mecie! W zasadzie do tego stanu podświadomie wszyscy sportowcy dążą. Taka chwila potrafi być do tego stopnia naładowana emocjami, że jest w stanie wysycić organizm siłą i energią na długie, długie miesiące przygotowań w trakcie sezonu i poza, nim.
Z Marcinem fot. SięTrenuje
       Biegi górskie czy ultra to wciąż jeszcze nisza w Polsce. Zamknięty, eklektyczny świat tej morderczej dyscypliny mentalno- sportowej ma wielkie szanse rozwoju w naszym kraju. Myślę, że przez większość swojego życia gdzieś głęboko poszukiwałem czegoś takiego jak ultrarunning wraz z jego całą otoczką. W zasadzie mój fundament wewnętrzny zawsze szukał zmierzenia się z takim wyzwaniem. Dziś jestem na najlepszej drodze do własnego sukcesu...nawet, teraz gdy obok mnie na krześle spoczywa moja skręcona noga. Świat jest piękny. Celujmy wysoko i pracujmy ciężko...reszta jest kwestią czasu.



Plany na ten sezon jeśli noga pozwoli:

Biegnij Warszawo-10km (5.10)
Maraton Bieszczadzki- ok.53 km, przewyższenie 1500m (12.10)
Półmaraton Kampinoski- ok.22km (18.10)
Łemkowyna Ultra Trail- wariant 70 km, przewyższenie 2250m (25.10)

czwartek, 4 września 2014

W przeddzień Biegu Siedmiu Dolin.

      Życie jest trudne- to jedyna pewność.
Życie to nieustanne ignorowanie bólu, zmaganie się z nim i uwalnianie się od niego. Życie to radość do łez, strach i euforia.
      Życie jest brutalne ...ale tylko my możemy uczynić go pięknym. Walczmy o nasze marzenia.

      Za kilkadziesiąt godzin mój start na 100 km w Biegu Siedmiu Dolin. To będzie takie życie w pigułce. Walka!

      Wiem, że w pewnym momencie nie będzie miało znaczenia to kto jest mocno wytrenowany, silny czy szybki. Jest taka granica gdzie liczy się tylko to jak bardzo chcesz wygrać...to jak bardzo jesteś przekonany o tym, że jesteś w stanie to zrobić.
      Do zobaczenia na mecie w Krynicy- Zdrój!

Pakujemy się!



niedziela, 17 sierpnia 2014

Grubo na Chudym.

      Miaaałłł...chrypliwe skrzypnięcie drzwi i jestem w szkolnej sali w miejscowości Ujsoły. Wchodzę, poznaję w cienkiej łunie latarki bielące się trampki kolegi. Dobra wczłapałem się do właściwej sali i kładę się na zarezerwowanym przez kolegów miejscu dla mojej spóźnionej osoby. Tu na tzw. glebie miałem się przespać dwie i pół godziny. Dojechałem na 23:00. Zasnąłem po godzinie, a pobudka o 2:!5. Sam start o 4:00 rano z miejscowości Rajcza, gdzie dowoziły nas autokary.
Start. Zdjęcie. fotomaraton.pl
      Wysadzili nas mówiąc delikatnie w rześką noc. Chwila dygotania i rozgrzewka na chwilę dała ulgę zmarzniętym kończynom. Start. Ruszyliśmy w czerwonej łunie światła rac. Oślepienie zamieniło się w mroczki na tle ciemnych gór. Czołówki mignęły- polecieliśmy w noc. 
      Na tym etapie leciało się z planem na 80
Zdjęcie. fotomaraton.pl
km. Tempo wolniejsze niż zakładałoby się w przypadku krótszej trasy. Jednak już po świcie i pierwszym mocnym słońcu wszystko się powyjaśniało. Dziś nie dam rady. Lampa była straszna. Wychodząc na autokar w ostatniej chwili zdecydowałem się na zostawienie kijków. Okazało się to wielkim błędem w obliczu moich braków siłowych na podejściach. Na szczycie Wielkiej Raczy sprawa była już jasna. Nie walczę tylko robię mocny trening na 50 km. Po 40 minutowym popasie ruszyłem do mety.  Nie czułem się z tym dobrze psychicznie, ale tak było najrozsądniej. Wyciągnąłem wnioski. Wracam do "przerzucania żelastwa" zwłaszcza na uda. Doświadczenie, to taka rzecz, która przychodzi z czasem tak samo, jak uzupełnienie braków np. siłowych. 
Zdjęcie. fotomaraton.pl
     Co do widoków- przepiękne! Wyjątkowo udało się nie trafić na burze i deszcz jak to jest już w zwyczaju na tej imprezie.
       To tak krótko o Chudym Wawrzyńcu.
      Za trzy tygodnie 100 km w Biegu 7 Doli i walka na śmierć i życie. 
To jest mój cel od października zeszłego roku.

Film niebawem.

Miłego! 

Zdjęcie. Piotr Dymus.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Pod dymiącymi ścianami ...czyli lipcowy trening w Tatrach.

  
Wschód słońca na Rysach.  Fot. Jimmy.
       -Poproszę kluczyk do Gazdówki. Zwalistym ruchem zaległem na łóżku. Schronisko w Morskim Oku właśnie przeżywało najazd spragnionych tatrzańskich widoków "klapkarzy". -No dobra, czas coś zjeść, ogarnąć się ...i ruszać na trening. FILM
      Z rejonu, który wybraliśmy dało się wycisnąć kilka ciekawych treningów. Jeden dość spory vertical- bo na Rysy oraz rejony Pięciu Stawów ze Szpiglasowym Wierchem, rejony Dolinki za Mnichem wraz z Wrotami Chałbińskiego. Ci co przyjechali dzień przede mną zaliczyli trening na Czerwonych Wierchach. Zdaje się, że najlepszym wyszło w granicach 70 km po górach i więcej na tym mini obozie. Pogoda jak na góry była łaskawa. Standardowo do południa zawsze stabilna, a pierwsze dni lampa totalna. Ostatni dzień urwanie chmury. Pobudki już od 4 rano, często do wieczora aktywnie na nogach. Jak to na obozach, czy wyjazdach i barowe klimaty się znalazły. Generalnie natłukliśmy z grupą mocne kilometry. 
Jelonek  Fot. Jimmy
      Nie miałem czasu skupić się na estetyce Tatr, wsłuchać się w nie jak mam w zwyczaju. Jedyne co pamiętam, to przemykające szybko pod nogami kamienie. Wyjazd był na biegowo i tak przeminął.
Rysy
      Oczywiście, plany następnego wyjazdu już są. Tym razem za bazę chętnie wybiorę schronisko Murowaniec w Dolinie Chochołowskiej. Generalnie trening w rejonie docelowym to najlepsze co można zrobić dla poprawy wyników.
W dodatku będąc jeszcze w kontakcie z naturą ...to dla mnie bajka.


...z górskim pozdrowieniem
Chrisactive 

środa, 9 lipca 2014

Zanim zawali się góra najpierw spadają kamienie...i to jest ostrzeżenie. Supermaraton Gór Stołowych 2014.

Kolejne plany w głowie.
      "Zanim zawali się góra najpierw spadają kamienie... i to jest ostrzeżenie" - KA HANCOCK
      Ból nie miał końca. Uda piekły tak bardzo jakby ktoś wsypał pomiędzy każdy akson mięśni piasek wymieszany ze zmielonym szkłem. Co za koszmar- pomyślałem. W dodatku blisko trzydziestostopniowy upał wylewał się spomiędzy koron drzew, a na polanach przygniatał wręcz do ziemi. Bieganie maratonów ulicznych nie ma kompletnie z tym nic wspólnego. Trzeba było cisnąć. FILM.

     Historia startu w najtrudniejszym biegu górskim na tym dystansie w Polsce zaczyna się 3 dni przed samym startem, kiedy to dopada mnie kontuzja- podczas treningu. Odzywa się dysk w w kręgosłupie. Uraz sprzed dwóch lat, kiedy to spada na mnie ciężar i paraliżuje mi prawą nogę na 3 miesiące daje o sobie nagle znać. Niezachwianie, jednak wierzę, że w trzy doby dojdę jako tako do siebie. Przetrenowałem się- myślę sobie. Zbyt wiele kilometrażu po urazie stawu skokowego nałożyłem na siebie. Chciałem nadrobić zaległości po półtoramiesięcznej absencji sportowej, gdy, to skręciłem staw skokowy na treningu w Górach Świętokrzyskich. Nic to- kładę się spać z wałkiem pod nogami a w noc przed wyjazdem na zawody śpię na podłodze z nogami na łóżku odciążając w ten sposób kręgosłup. Zasnąłem z głową wśród spakowanego bagażu.

Szczeliniec Wielki o zachodzie słońca.
      Nie wyobrażam sobie startu w ulicznym maratonie, a co dopiero w MGSie po górach na 50 kilometrów. Wraz z dotarciem na miejsce odparował ze mnie stres, a tym samym ustąpiło lekko napięcie mięśni na plecach. Jeśli, to się uda to będzie to jakieś wariactwo.
      Start rozpoczął się o 10:00. Dobra- kalkuluje sobie- jak na razie na prostej plecy są ok. Jednak już po 6 kilometrze trasy wiedziałem, że nogi są ciężkie i zmęczone. Zaniepokoiłem się. Krzysiek- Ty durniu. Coś ty sobie myślał wcześniej. Posypałeś się na sam start. Brakowało mi świeżości. Trudno jak walka, to walka. Plecy przypomniały o sobie na pierwszym większym zbiegu. A przy każdym następnym powiększały ekspansję bólu na coraz większy obszar. Każde tąpnięcie promieniowało czasami aż do oczu powodując mgiełki. Farmakologia poszła w ruch, ale nie na wiele się zdała. Tym czasem piękno trasy atakowało mnie swym urokiem. Dawało nadzieję i pozytywnie nastrajało. To był mezalians radości, nerwów, bólu i nadziei.  Na 25 kilometrze skończyły mi się rezerwy w nogach i zdałem sobie sprawę, że holuje mnie już tylko koleżanka. Zbieg w okolicach Skalnych Wrót spowodował, że ból z uciskającego dysku zaczął promieniować po żebrach i sprawił, że każdy większy oddech dawał uczucie kłucia. Jezu- jak tu oddychać. Zacząłem się śmiać. Przecież to nie możliwe, że mogłem się znaleźć w takiej sytuacji. 
      Mówi się, że biegi ultra długie, to sport umysłowy. Trzeba się z tym zgodzić. W granicach 36 kilometra została mi już tylko głowa. Ciało było tylko workiem mięsa, a nie maszyną, która zazwyczaj napędza mnie do przodu. Pomyślałem o kolorowych latawcach puszczanych w dzieciństwie. Wesoło połyskujące na lekkim letnim wietrze unosiły się zwiewnie i bez wysiłku. Coraz bardziej przemawiałem do swojego wnętrza. Koordynacja poszła w rozsypkę. Naprawdę trzeba było się zmuszać do kolejnych kroków. Mięśnie ud były jak poobijane pałką. Tępy ból i nic więcej. Na punktach żywieniowych na chwile wracała ostrość umysłu. Już ze stu metrów dało się poczuć zapach cytrusów, bananów i arbuzów. To wszystko niczym oazę na pustyni trzeba było czym prędzej opuszczać i ruszać dalej pod górę czasami niemal tak stromą, jak wejście na drabinę. 
      Ostatnie kilometry- jeszcze trochę, jeszcze trochę. Karlów i wreszcie z kilometr jakiegoś asfaltu. Moje plecy odetchnęły lekko a ja wraz z nimi. Jednak podejście na Szczeliniec pamiętam już słabo. Ponad 600 schodów skopało mnie solidnie. Wpadłem na metę ostatkiem sił po 7 godzinach i 26 minutach biegu. Piwo od organizatorów i uśmiechnięte twarze znajomych zadziałały jak afrodyzjak. Znów byłem na planecie Ziemia. Wróciłem do żywych. Tego dnia odkryłem nową granicę. Pewne ukryte drzwi w zdawałoby się od dawna już zamieszkałym domu. 

Paczka przed startem.

      Ciało ludzkie jest w stanie znieść wiele przy odpowiedniej motywacji. Ba, może o wiele więcej niż nam się wydaje. Wszystko jest w głowie. Ten sport jest piękny. Piękny jak nie wiem co. Człowiek staje się sprawniejszy a przy okazji bardzo się wzbogaca wewnętrznie.

   
      Przed startem, inaczej wyobrażałem sobie to, co tu napisze. W dużej części sam jestem sobie winien. Posypały się kamienie ze wspomnianego cytatu. Na szczęście góra się nie zawaliła.
      Następny przystanek Chudy Wawrzyniec 80 km w sierpniu.

wtorek, 1 lipca 2014

Bieganie, zwiedzanie a wieczorem wino i sex.

      Dlaczego bieganie jest FAJNE? Przede wszystkim dlatego, że takie jest! Świadomość, że jesteś w stanie przemieścić się w miarę sprawnie na względnie dużą odległość o własnych siłach sprawia, że człowiek czuje się, chociażby pewniej, na co dzień. Słyszeliście o wycieczkach biegowych? Spacery biegowe, randki stają się realne w tej właśnie formie. Jak w weekend zwiedzić np Paryż? Najszybciej i najsprawniej biegowo. Bieganie, zwiedzanie, a wieczorem wino i sex. Dlatego bieganie jest fajne.

      To było słów kilka o niesportowych aspektach biegania. Zmusiły mnie do przemyśleń wpadające w ucho niekiedy pytania od ludzi sceptycznie nastawionych do tej formy ruchu. Po co biegać, szkoda zdrowia, serce Ci wysiądzie, szkoda kolan. Jedyne co szkoda, to szkoda gadać...bo to bzdury. Każdy kiedyś nie biegał, a jednak są tacy, co to robią...a cała reszta chciałaby to robić. Po co więc bzdurzyć? Wyjdź ze strefy komfortu drogi czytelniku i spraw, że poczujesz to od dawna oczekiwane uczucie spełnienia i radości. "Nie przestajemy biegać dlatego, że się starzejemy tylko starzejemy się dlatego, że przestajemy biegać".

     
     Takie dwa słowa na koniec dnia. 
     Tym czasem regeneracja, bo w sobotę Maraton Gór Stołowych.

    Ps. Nie jestem w Paryżu. 

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Projekt Feniks... czyli od kulasa do ultrasa.

      Od kwietniowego, felernego dla mnie wypadu w góry Świętokrzyskie minęło sporo czasu. Przychodzę na karty bloga z dobrą wieścią- noga już działa! Wracam do gry! Wracam do gry nowy, świeży, z doświadczeniami i przemyśleniami. 
      Jakiś tydzień temu robiąc sobie dłuższe wybieganie w Puszczy Kampinoskiej zastanawiałem się co dobrego mogę wyciągnąć z tej kontuzji stawu skokowego, jakie plusy. Bądź co bądź nie biegałem ok. sześciu tygodni. Ominęły mnie zawody m. in. stukilometrowy Kierat. Starałem się być dobrej myśli oraz utrzymywać się ciągle w aktywności np. jeżdżąc na rowerze. 

Transkampinos 127 km.

      Odkryłem dwie rzeczy- jedna, to nieodparta chęć uczestniczenia w świecie biegów. Jako kibic, kamerzysta, czy jako kolega tych, którzy aktualnie zmagają się z trudami zawodów biegowych, czy triathlonowych. Filmy mojego autorstwa: Elemental Triathlon OlsztynKierat10 Accreo Ekiden, czy np. Bieg Wolności. Jeśli nie biegam, to muszę być tam, gdzie biegają! 
      Drugą zauważoną przeze mnie pozytywną kwestią jest radość. Czasy przed kontuzją były inne. Treningi stawały się momentami rutyną. Zanikał blask tej ulotnej chwili zaklętej w szybkich krokach. Teraz wszystko jest jakby nowe, bardziej kolorowe i radosne- każdy kilometr, każdy przebłysk słońca między koronami drzew...,kiedy biegnę. Pierwotna wolność powróciła...jak matka z dalekiej podróży. 
      Cała ta radość, dystans, świeżość jest nowa- tylko doświadczenie stare. To połączenie powoduje, że czuję jeszcze większą siłę. 
      Niczego nie żałuję. 
     
Regeneracja po półmaratonie w Radomiu.
      Dziś, dzień po półmaratonie w Radomiu, który wykręciłem w czasie 1 minuta i 15 sekund powyżej mojego rekordu ...,gdzie nie liczyłem na nic po takiej przerwie, wiem jedno- wracam do gry z radością i energią.
      Za jedenaście dni wielki sprawdzian- Maraton Gór Stołowych. Ultramaraton na dystansie 50 kilometrów i podbiegami o łącznej wysokości 2200 metrów. Podobno jeden z najpiękniejszych widokowo ultra w Polsce. Na pewno jeden z najtrudniejszych patrząc na stosunek długości trasy do wysokości podbiegów.
   
       Moje kochane góry- nadchodzę.  
 

czwartek, 15 maja 2014

Energetyk na resorach. Część 1- Chia teoria i praktyka.

      "Zajrzałem do środka. Kubek wypełniała lepka maź, która wyglądała jak gęsty ryż z mlekiem, tyle że bez ryżu a która bulgotała bąblami w czarne ciapki- mogłem przysiąc, że były to wykluwające się żaby. W każdym innym miejscu na świecie pomyślałbym, że ktoś stroi sobie ze mnie żarty, bo napój sprawiał wrażenie, jak gdyby jakiś dzieciak zebrał warstwę mułu z dna akwarium i postanowił sprawdzić, czy uda mu się namówić mnie do wypicia tego świństwa [...] Pod względem bogactwa składników odżywczych Chia przypomina koktajl przyrządzony z łososia, szpinaku i ludzkiego hormonu wzrostu. W maleńkich nasionach tej rośliny zmieściły się bowiem: kwasy omega-3, omega-6, białko, wapń, żelazo, cynk, błonnik i przeciwutleniacze. Gdybyś przed zesłaniem na bezludną wyspę musiał wybrać jeden rodzaj pożywienia, który mógłbyś zabrać ze sobą, bez wahania powinieneś zdecydować się na Chia..."
      Tak opisywał autor powyższego tekstu pierwsze zetknięcie się z iskiate- nasionami szałwii hiszpańskiej w znanej książce o bieganiu naturalnym Christopfer McDougall- "Urodzeni Biegacze". Opisane w książce plemię Tarahumara- biegający ludzie, przemierzają setki kilometrów napędzani od wieków m.in. Chia.


      Nazwa Chia oznacza siłę, wytrzymałość. Nasiona znane od 4000 lat były podstawą diety Azteków, Inków i Majów, obecnie hodowane głównie w Meksyku przy czym największym producentem jest Australia. Zapomniane na bardzo długo by pod koniec XX wieku wrócić do łask. 

W 100 g znajduje się:

- 490kcal
- 30 g tłuszczu, w tym
- 18 g kwasów tłuszczowych z rodziny omega- 3,
- 6 g z rodziny omega- 6,
- 3 g nasyconych kwasów tłuszczowych,
- 2 g jednonienasyconych kwasów tłuszczowych,
- 44 g węglowodanów
- 16 g białka
- 38 g błonnika
- 19 mg sodu
- 630 mg wapnia
- 160 mg potasu
- 2 mg magnezu
- 4 mg cynku 
- 29 mg witaminy E
- 11 mg witaminy B3   

      Jak widać skład jest mocno bogaty. Dodatkowo nasiona mają zdolność zatrzymywania wody i elektrolitów w organizmie co w przypadku np. biegaczy ultra brzmi dość przekonująco. Wchłaniają dziewięciokrotnie więcej wody niż same ważą. Doskonale nadają się jako np. codzienna poranna dawka " szczęścia", posiłek po czy w trakcie długotrwałego wysiłku. Nasiona tworzą z wodą żel powodując uczucie sytości na zasadzie znanych sportowcom żeli energetycznych. 
      Układ kostny wspomoże duża zawartość wapnia, dobre tłuszcze będą miały pozytywny wpływ na układ nerwowy. Nasiona zmniejszają ryzyko zachorowań na choroby układu krążenia, wątroby i poprawiają pracę jelit. Mają właściwości przeciwzapalne co doskonale wpłynie na problemy stawowe. 
      Szałwia hiszpańska stosowana jest przez wielu sportowców- pływaków, kolarzy, maratończyków czy ultrasów. Zwiększa wydatek energetyczny organizmu- i to warto przetestować.



Prosty przepis na napój Chia:
- szklanka wody
- 2 łyżeczki Chia
- łyżeczka miodu lub sok z limonki
- odczekać 10 min aż nasionka zamienią się w żel

...i do dna.

      W części drugiej postaram się opisać jak to wygląda w dłuższym okresie czasu- jakie będą wady i zalety. Sprawdzę też, czy krzepienie się Chia na stukilometrowych zawodach biegowych pomaga w dotarciu do mety.

Podziękowania dla Herbamed.
     
      
      
      
      
      




środa, 23 kwietnia 2014

Łysogóry

      Chyba stanie się to już tradycją, a zarazem dobrym trenigiem pod ultra bieganie- znów zawitaliśmy w Górach Świętokrzyskich. Film pod linkiem.
      Tym razem padło na termin Lanego Poniedziałku. Grupa ośmiorga biegaczy dojeżdża wczesnym rankiem do Św. Katarzyny. Stamtąd pasmem Łysogór przetrawersuje do Św. Krzyża i zbiegając do Nowej Słupi zawróci  u podnóża  Łysej Góry wracając tą samą drogą. 
      Pobudka po godz 4:15 nie stanowi dla nikogo problemu wobec nadchodzącego dnia i emocji, które ma przynieść. Wesołe miny już od powitania świadczą o motywacji i chęci przygody. 
Start spod Św. Katarzyny 

      Trasa wydaje się ciekawsza niż marcowy odcinek po paśmie Jeleniowskim. Może, to za sprawą wybuchu barw kwitnącej wiosny i słońca, ale zdaje się bardziej urozmaicona. Początkowe nabranie wysokości da się odczuć następnie niczym kolejka górska unosisz się i opadasz na mijanych wzgórzach. Po raz kolejny główny- czerwony szlak zaskoczył mnie brakiem ludzi i ciszą. Taki trening, to również doskonały sposób odreagowania od zgiełku stolicy i jej kakofonii dźwięków. 
      Trudno powiedzieć, czy taki trening jest ciężki- na poziomie nie startowym jest dla mnie bardziej przeżyciem wewnętrznym. Pewna napotkana rodzina  mijana przez nas po raz wtóry na podejściu pod Świętym Krzyżem zapytała- "Panowie, jesteście zawodowcy...jak myślicie nad czym łatwiej zapanować- nad pracą mięśni czy, nad oddechem?". Któryś z naszych odpowiedział- "nad głową"...I to jest myślę kwintesencja biegów ultra i w ogóle biegania o charakterze długim. 
Św. Krzyż

      Moja kontuzja stawu skokowego 100 metrów przed finiszem po 38 kilometrach biegu górskiego jest właśnie odpowiedzią na powyższą kwestię. Ułamek sekundy zaważył, że na szybkim technicznym zbiegu zwichnąłem i naderwałem staw. Zabrakło na sekundę głowy- chwila rozproszenia, narastające zmęczenie, wciąż zbierane doświadczenie i fakt zbliżającego się końca trasy skumulował się w postaci popełnionego błędu. Poprzeczkę ryzyka na takich zbiegach stawiamy trochę wyżej niż zwykle- ja przesadziłem.  Zawsze mogło być gorzej- przy takiej prędkości można na takich kamieniach stracić zęby, nos...albo życie. 
   

      Każdy wie, że takie rzeczy się zdarzają- taki sport. Nie łamiemy się tylko leczymy się, bo za miesiąc pierwsza setka na Kieracie. 

      Miłego dnia.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Maraton maraton i po maratonie.

      Maraton maraton i po maratonie można, by rzec. Wiosenny sprawdzian już za mną.
Potwierdziłem spory wzrost wypracowanej zimą i wiosną formy, który zaowocował wpierw poprawą życiówki o 7 min w półmaratonie oraz 16 minut w maratonie. Oceniam, to dobrze- jestem zadowolony. Mogę powiedzieć, że takich wyników oczekiwałem.
41 km Orlen Warsaw Maraton 

      Teraz czas skupić się nad głównymi celami sezonu poczynając już od startującego za miesiąc 100 kilometrowego Kierata w Beskidzie Wyspowym. Potem już będzie tylko gorzej. 
No dobra...robota czeka.

wtorek, 1 kwietnia 2014

9 PW

      9 Półmaraton Warszawski- tradycyjnie koniec marca. Wielkie święto biegaczy i pierwszy sprawdzian początku sezonu. Temperatura w granicach 13 stopni, piękne bezchmurne niebo i praktycznie zero wiatru. Tak zapamiętam 30 marca 2014 roku.
      Końcowe przygotowania do sezonu dały efekty. Marcowy 300 kilometrowy nabieg, jak i treningi siłowe były optymalne dla mnie co czułem na początku 21 kilometrów, jak i w środku dystansu, czy finiszu.
2 kilometr, rozciągamy kolumnę.

      Są takie starty, kiedy wszystko idzie zgodnie z planem. Nie tylko, jeśli chodzi o formę, czy założenia taktyczne na negative split, ale i pogodę. Tak było tym razem i takich startów wszystkim życzę.
      Życióweczka!

poniedziałek, 24 marca 2014

Cykl: Se biegne i pacze

   
      Zdjęcia z cyklu- se biegne i pacze- to będzie mój ukłon w stronę przyrody otaczającej mnie podczas treningów. Lubię dostrzegać w naturze drugie dno i często zatrzymuję wzrok na ciekawych w mojej ocenie kadrach.
Kampinoski Park Narodowy

      Nie będę się zastanawiał nad tym jakim sprzętem w danym momencie mogę zrobić zdjęcie, ponieważ nie jest to fotografia profesjonalna, ale będzie liczył się dla mnie fakt zatrzymania w czasie tego co w danym momencie "upolowałem". Fotografie takie będą opatrzone tytułowym napisem. 
Kampinoski Park Narodowy
      
      Nie mam pomysłu co z nimi kiedyś zrobię...może coś, może nic :) Zapraszam również na FB, gdzie zdjęcia będą sukcesywnie dodawane.

wtorek, 18 marca 2014

Kolejne stopnie wtajemniczenia

Budynek Rondo 1
      Jakąś dekadę temu miałem taki okres, że interesowałem się wieżowcami. Czytałem info branżowe, śledziłem inwestycje w  Polsce i za granicą w tej materii. Zdałem sobie z tego sprawę podczas treningów w drapaczach chmur i starcie w Pucharze Świata w biegu po schodach w budynku Rondo 1 w Warszawie. Czyli można powiedzieć- stara miłość nie rdzewieje. Tak czy siak, znalazłem się w wysokościowcach ponownie. I co- i nic biegam sobie, trenuję. W moim odczuciu nie mogę tego faktu oddzielić od miłości do gór i pokonywania wysokości w pionie. W obu przypadkach chodzi o to samo- wektor ciągu idzie w górę.
      Puchar Świata w R1 jest imprezą o światowej randze. Oprócz elity udało mi się dostać do puli miejsc dla amatorów.  Zadowolenie z wyniku (6:11) umiarkowane, ale za rok będzie na pewno lepiej. Popełniłem błąd już na starcie co zadecydowało o ostatecznym wyniku gorszym o 15 sek od zakładanego. Pierwsze 5 pięter było zbyt szybko. Chciałem nadrobić drobne niezdecydowanie w rozpoznaniu kierunku w jednym z zaułków w drodze na schody. Dla tych co nie wiedzą start nie był przy schodach- należało do nich dobiec pokonując kilka zakrętów. Nie inaczej sprawa się miała na finiszu. Jednak dałem z siebie wszystko i nie mogę mieć  do siebie większych pretensji.
      Od jutra dalej wspinanko po schodach. Dzień jak co dzień, a konkretnie schody w hotelu Intercontinental.  Zapraszam do treningów w powiększającej się grupie.
      Tym czasem podstępnie zbliża się termin startu w Półmaratonie Warszawskim 30 marca. Czyli zmiana orientacji na cel i cała na przód.