poniedziałek, 24 marca 2014

Cykl: Se biegne i pacze

   
      Zdjęcia z cyklu- se biegne i pacze- to będzie mój ukłon w stronę przyrody otaczającej mnie podczas treningów. Lubię dostrzegać w naturze drugie dno i często zatrzymuję wzrok na ciekawych w mojej ocenie kadrach.
Kampinoski Park Narodowy

      Nie będę się zastanawiał nad tym jakim sprzętem w danym momencie mogę zrobić zdjęcie, ponieważ nie jest to fotografia profesjonalna, ale będzie liczył się dla mnie fakt zatrzymania w czasie tego co w danym momencie "upolowałem". Fotografie takie będą opatrzone tytułowym napisem. 
Kampinoski Park Narodowy
      
      Nie mam pomysłu co z nimi kiedyś zrobię...może coś, może nic :) Zapraszam również na FB, gdzie zdjęcia będą sukcesywnie dodawane.

wtorek, 18 marca 2014

Kolejne stopnie wtajemniczenia

Budynek Rondo 1
      Jakąś dekadę temu miałem taki okres, że interesowałem się wieżowcami. Czytałem info branżowe, śledziłem inwestycje w  Polsce i za granicą w tej materii. Zdałem sobie z tego sprawę podczas treningów w drapaczach chmur i starcie w Pucharze Świata w biegu po schodach w budynku Rondo 1 w Warszawie. Czyli można powiedzieć- stara miłość nie rdzewieje. Tak czy siak, znalazłem się w wysokościowcach ponownie. I co- i nic biegam sobie, trenuję. W moim odczuciu nie mogę tego faktu oddzielić od miłości do gór i pokonywania wysokości w pionie. W obu przypadkach chodzi o to samo- wektor ciągu idzie w górę.
      Puchar Świata w R1 jest imprezą o światowej randze. Oprócz elity udało mi się dostać do puli miejsc dla amatorów.  Zadowolenie z wyniku (6:11) umiarkowane, ale za rok będzie na pewno lepiej. Popełniłem błąd już na starcie co zadecydowało o ostatecznym wyniku gorszym o 15 sek od zakładanego. Pierwsze 5 pięter było zbyt szybko. Chciałem nadrobić drobne niezdecydowanie w rozpoznaniu kierunku w jednym z zaułków w drodze na schody. Dla tych co nie wiedzą start nie był przy schodach- należało do nich dobiec pokonując kilka zakrętów. Nie inaczej sprawa się miała na finiszu. Jednak dałem z siebie wszystko i nie mogę mieć  do siebie większych pretensji.
      Od jutra dalej wspinanko po schodach. Dzień jak co dzień, a konkretnie schody w hotelu Intercontinental.  Zapraszam do treningów w powiększającej się grupie.
      Tym czasem podstępnie zbliża się termin startu w Półmaratonie Warszawskim 30 marca. Czyli zmiana orientacji na cel i cała na przód.

środa, 12 marca 2014

Świętokrzyskie trail

      AŁŁ napiszę- zaczynając od końca. Sobotni poranek, godzina 8:00. Wysiadamy z auta. Fakt zdjęcia gaci na rześkim powietrzu nie wróży nic innego jak parę przekleństw i gęsią skórkę. Przebieramy się. Wśród siwych mgieł za parkingiem las idzie tylko do góry odcięty nagle mglistym sufitem.. Senny klimat okolicy sprawia, że człowiek ma wrażenie przyjazdu na urlop- nic bardziej mylnego. Szykował się bowiem zapierdziel!
      Wylądowaliśmy w Nowej Słupi. Łysogóry i pasmo Jeleniowskie już dyszało na nas zawzięcie. Powiedziało się "A" teraz trzeba powiedzieć "B", zakładać buty, plecak i naginać. Klik blokady zamka w aucie  brzmi niczym strzał startera...ruszyliśmy. Film tutaj.
      Od razu z wysokiego C wbijamy się prosto pod górę na Święty Krzyż. Pochmurnie, sanktuarium majaczy przed nami. W bramę, w bramę Panowie i w lewo na czerwony szlak...i w dół ostro w dół...puszczamy się pędem.
Święty Krzyż

           Łzy w oczach zasłaniają mi widok.  Czasem tak mam, że od wiatru oczy mi wodą zachodzą. Niewiele widzę. Przecieram jedno oko by drugim kontrolować kamienie pod stopami- potem z drugim powtarzam ten proceder. Gołoborza, pełno ostrych kamieni często ukrytych pod liśćmi. Czasami nawet fajne techniczne odcinki przewijały się przez nogi.
      Uwaga, woda, stop! Tak, 10 kilometr a widok cieknącego plecaka kolegi nie zapowiada nic dobrego. Przebity bukłak- 2 litry picia poszło w glebę. Myślimy sobie- będzie doił cyca od reszty- podzielimy się. Przeskakując przez wieś w pasmo Jeleniowskie pobudziliśmy wszystkie kundle. Nawet kogut jakby zaspany zapiał fałszywą nutą. Staruszka stojąca w oknie przywdziana w  regionalną barwną chuścinę zerka na nas spode łba. W końcu pobudziliśmy całą wieś. Momentami można było odnieść wrażenie, że od naszego tupotu rozsypią się co poniektóre drewniane chałupy. Zmurszałe pomniki zamierzchłej epoki.


      Każdy skupiony, każdy patrzy pod nogi świadom trudności technicznych momentami całkiem sporych. Trach! Kostka kolegi przybiera nienaturalną pozę na zbiegu. Ból, próba dalszego biegu, chwilę potem umiera w zarodku. Treningi takie jak te zawsze przynoszą nowe doświadczenia. Nie tylko w dziedzinie biegania ale w sprawach logistyki, taktyki, wyposażenia dodatkowego w razie niespodziewanych sytuacji. Wyjazd ten podsunął mi pomysł na posta dotyczącego podstaw pierwszej pomocy w czasie choćby np. biegów ultra. W sytuacjach braku pomocy z zewnątrz.
     Kolega zawrócił na parking. Pomniejszeni o jedną osobę w składzie prowadzimy trening dalej. Mimo zbliżającego się południa nie zauważam oznak zmiany pogody. Cały czas wszędzie mleko i wilgoć. Przemoczone stopy od pokonywanych strumieni co i rusz wysychają to znów mokną dodatkowo oklejane wszędobylskim błotem. Pustka wokoło- nikogo. No, czasami grupki nieśpiesznych turystów witały nas uśmiechami jednocześnie kibicując. Przetrawersowaliśmy większość pasma Jeleniowskiego w dwie strony kończąc w punkcie startu. Konkretnie w knajpie.
      Dystans ok 41 kilometrów z sumą przewyższeń w granicach 1650 m. Warty polecenia teren treningowy pod ultra- na pewno najbliższy od Warszawy.
     
      
   




sobota, 1 marca 2014

Dobra nocka w lesie

      Tup tupu tup- słychać zwarte kroki trzech par butów. Trzy wiercące się światełka, szyjące mrok niczym igły, przemykają pomiędzy smołowatą rzeczywistością nocnego lasu Kabackiego. Trzy oddechy i kłęby pary z ust rozpraszające blask czołówek widniały przed nami niczym duchy, nim nasze oczy przyzwyczaiły się do otaczającego nas mroku. Tak rozpoczęło się nocne wybieganie.
     21:00 piątek, czas imprez i szaleństwa. Niewiele nas to zdaje się obchodziło- mieliśmy swój plan do zrealizowania. "Nocne manewry" wydały się naszej trójce przydatne. Nie tylko ze względu na zbliżające się z początkiem sezonu zawody ultra gdzie wiadomo biega się także w nocy ale po prostu- z czystej odmiany w treningu. 
      Po paru kilometrach przywitały nas światełka w ciemności- jedno, drugie, trzecie,...-odbicia w błonie odblaskowej oka...ale kto jest ich właścicielem?. Skupiamy słupy światła-  dziesięć metrów od nas zbudzona ze snu rodzinka jeleniowatych kręci głową z zaciekawieniem przyglądając się "wariatom". Jestem miłośnikiem przyrody, wiec dla mnie wszystkie podobne przygody są cennym doznaniem. Czy to spotkania z niedźwiedziem, czy strasząca mnie sowa na drzewie, "pogawędki" z łosiami- przyroda mówi do nas a my ludki z betonu tak mało wiemy o otaczającym nas świecie....tak mało chcemy wiedzieć. 
      Trasa zataczała wielkie koło, czas leciał wesoło, jedzenie i piciu, rozmowy o życiu...Jednak moje oczy podążały co chwila w las, napotykając skulone zwierzęta odprowadzające nas świetlistym wzrokiem, czekające aż znikniemy za zakrętem leśnej drogi. 
      Ponad dwadzieścia kilometrów w miarę żwawo zleciało. Zawsze to jakaś odmiana od wybiegania w swoich rejonach, a już na pewno dużo lepsza od asfaltów, jeśli o mnie chodzi.