Tup tupu tup- słychać zwarte kroki trzech par butów. Trzy wiercące się światełka, szyjące mrok niczym igły, przemykają pomiędzy smołowatą rzeczywistością nocnego lasu Kabackiego. Trzy oddechy i kłęby pary z ust rozpraszające blask czołówek widniały przed nami niczym duchy, nim nasze oczy przyzwyczaiły się do otaczającego nas mroku. Tak rozpoczęło się nocne wybieganie.
21:00 piątek, czas imprez i szaleństwa. Niewiele nas to zdaje się obchodziło- mieliśmy swój plan do zrealizowania. "Nocne manewry" wydały się naszej trójce przydatne. Nie tylko ze względu na zbliżające się z początkiem sezonu zawody ultra gdzie wiadomo biega się także w nocy ale po prostu- z czystej odmiany w treningu.
Po paru kilometrach przywitały nas światełka w ciemności- jedno, drugie, trzecie,...-odbicia w błonie odblaskowej oka...ale kto jest ich właścicielem?. Skupiamy słupy światła- dziesięć metrów od nas zbudzona ze snu rodzinka jeleniowatych kręci głową z zaciekawieniem przyglądając się "wariatom". Jestem miłośnikiem przyrody, wiec dla mnie wszystkie podobne przygody są cennym doznaniem. Czy to spotkania z niedźwiedziem, czy strasząca mnie sowa na drzewie, "pogawędki" z łosiami- przyroda mówi do nas a my ludki z betonu tak mało wiemy o otaczającym nas świecie....tak mało chcemy wiedzieć.
Trasa zataczała wielkie koło, czas leciał wesoło, jedzenie i piciu, rozmowy o życiu...Jednak moje oczy podążały co chwila w las, napotykając skulone zwierzęta odprowadzające nas świetlistym wzrokiem, czekające aż znikniemy za zakrętem leśnej drogi.
Ponad dwadzieścia kilometrów w miarę żwawo zleciało. Zawsze to jakaś odmiana od wybiegania w swoich rejonach, a już na pewno dużo lepsza od asfaltów, jeśli o mnie chodzi.