środa, 12 marca 2014

Świętokrzyskie trail

      AŁŁ napiszę- zaczynając od końca. Sobotni poranek, godzina 8:00. Wysiadamy z auta. Fakt zdjęcia gaci na rześkim powietrzu nie wróży nic innego jak parę przekleństw i gęsią skórkę. Przebieramy się. Wśród siwych mgieł za parkingiem las idzie tylko do góry odcięty nagle mglistym sufitem.. Senny klimat okolicy sprawia, że człowiek ma wrażenie przyjazdu na urlop- nic bardziej mylnego. Szykował się bowiem zapierdziel!
      Wylądowaliśmy w Nowej Słupi. Łysogóry i pasmo Jeleniowskie już dyszało na nas zawzięcie. Powiedziało się "A" teraz trzeba powiedzieć "B", zakładać buty, plecak i naginać. Klik blokady zamka w aucie  brzmi niczym strzał startera...ruszyliśmy. Film tutaj.
      Od razu z wysokiego C wbijamy się prosto pod górę na Święty Krzyż. Pochmurnie, sanktuarium majaczy przed nami. W bramę, w bramę Panowie i w lewo na czerwony szlak...i w dół ostro w dół...puszczamy się pędem.
Święty Krzyż

           Łzy w oczach zasłaniają mi widok.  Czasem tak mam, że od wiatru oczy mi wodą zachodzą. Niewiele widzę. Przecieram jedno oko by drugim kontrolować kamienie pod stopami- potem z drugim powtarzam ten proceder. Gołoborza, pełno ostrych kamieni często ukrytych pod liśćmi. Czasami nawet fajne techniczne odcinki przewijały się przez nogi.
      Uwaga, woda, stop! Tak, 10 kilometr a widok cieknącego plecaka kolegi nie zapowiada nic dobrego. Przebity bukłak- 2 litry picia poszło w glebę. Myślimy sobie- będzie doił cyca od reszty- podzielimy się. Przeskakując przez wieś w pasmo Jeleniowskie pobudziliśmy wszystkie kundle. Nawet kogut jakby zaspany zapiał fałszywą nutą. Staruszka stojąca w oknie przywdziana w  regionalną barwną chuścinę zerka na nas spode łba. W końcu pobudziliśmy całą wieś. Momentami można było odnieść wrażenie, że od naszego tupotu rozsypią się co poniektóre drewniane chałupy. Zmurszałe pomniki zamierzchłej epoki.


      Każdy skupiony, każdy patrzy pod nogi świadom trudności technicznych momentami całkiem sporych. Trach! Kostka kolegi przybiera nienaturalną pozę na zbiegu. Ból, próba dalszego biegu, chwilę potem umiera w zarodku. Treningi takie jak te zawsze przynoszą nowe doświadczenia. Nie tylko w dziedzinie biegania ale w sprawach logistyki, taktyki, wyposażenia dodatkowego w razie niespodziewanych sytuacji. Wyjazd ten podsunął mi pomysł na posta dotyczącego podstaw pierwszej pomocy w czasie choćby np. biegów ultra. W sytuacjach braku pomocy z zewnątrz.
     Kolega zawrócił na parking. Pomniejszeni o jedną osobę w składzie prowadzimy trening dalej. Mimo zbliżającego się południa nie zauważam oznak zmiany pogody. Cały czas wszędzie mleko i wilgoć. Przemoczone stopy od pokonywanych strumieni co i rusz wysychają to znów mokną dodatkowo oklejane wszędobylskim błotem. Pustka wokoło- nikogo. No, czasami grupki nieśpiesznych turystów witały nas uśmiechami jednocześnie kibicując. Przetrawersowaliśmy większość pasma Jeleniowskiego w dwie strony kończąc w punkcie startu. Konkretnie w knajpie.
      Dystans ok 41 kilometrów z sumą przewyższeń w granicach 1650 m. Warty polecenia teren treningowy pod ultra- na pewno najbliższy od Warszawy.
     
      
   




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz